Dziś trochę powracam do fotografii klasycznej. Wstawiam na blogu sebastianskowronski.com zdjęcia w tak zwanym nurcie fotografii ulicznej. Fotki „pstryknięte” aparatem LOMO małoobrazkowym. Ba, jedno ze zdjęć, to kwadratowe, jest zrobione aparatem średnioformatowym 6×6. Na czarno-białym filmie światłoczułym. Jak dziś mało osób pamięta, że kiedyś tak się robiło zdjęcia. A do tego, te jeszcze sam wywoływałem. Najpierw film, potem odbitki naświetlałem w domowej ciemni. Było z tym dużo pracy, ale z pewnością warto było.
Był taki czas, gdy „cykanie” zdjęć przypadkowych, obrazów „napotkanych” na ulicy, było dla mnie pewnym rodzajem tworzenia, szukaniem, doświadczaniem. Dziś wiem, że to były w istocie moje pierwsze podejmowania artystyczne. Co z tego, że wynik takich poszukiwań był zupełnie nieprzywidywalny? Dzisiaj mam podobnie. Siadam do rysunku czy grafiki, rysuję ołówkiem, piórkiem, wycinam nożykiem w drewnie czy innym materiale i często nie wiem co powstanie, szczególnie na samym początku całego procesu. Tak rozumiem akt twórczy. Czy nie podobnie jest w przypadku uprawiania ulicznej fotografii? Należy wyszukać motyw, który naświetla się na błonie fotograficznej (dziś w aparacie jest to światłoczuła matryca), tak jak w grafice warsztatowej, stworzyć ten obraz samemu i przenieść go na matrycę graficzną.