„Drzeworytnictwo to sztuka archaiczna, znawcy oceniają, że tylko malarstwo naskalne jest starsze.
Sposób powielania odbitek przypomina technikę reprodukcji fotograficznych. Tu jednak możliwości są odmienne. Fotografujący wybiera gotowy obiekt, a drzeworytnik tworzy obiekt, który później powieli. W tym jest główny trud: koncept i jego realizacja poprzez „wydłubanie” w niełatwym do modelowania tworzywie – w drewnie.
W czasach, kiedy „wszystko już było”, kiedy rolę kunsztu artystycznego pełni nowatorstwo, a status artysty mają rozmaici skojarzeniowcy, instalatorzy-synkretyści, turpiści i degradatorzy realizmu, a prowokacja i eksces artysty są tolerowane jak „nowe szaty króla”, istnieją jeszcze, jakby przetrwalniki – rzeźbiarze, pejzażyści, drzeworytnicy.
Sebastiana Skowrońskiego znam osobiście. Galeryjka ośmiu drzeworytów, które mi podarował (I – VIII), ma ten sam podmiot-kobietę (dziewczynę?) w ośmiu konfiguracjach.
Nie dziwi, że młodego artystę fascynuje ta „lepsza połowa świata”. Drzeworyty Sebastiana prezentują, czy sugerują (brak tytułów prac) nastrój postaci, zadumę, refleksję, ale dwie z ośmiu, są dynamiczne (IV i VI). Na odbitkach widać fakturę drzeworytu – słoje drewna, ulubionego tworzywa artysty, tworzywa naturalnego, bo kontakt z naturą ma – jak deklaruje autor – dla niego duże znaczenie.
Z ciemnego tła odbitek wyłaniają się białe kontury kobiet i wypełniające je białe, wabrane detale, nakreślające wizję.
Język tych drzeworytów to nie tylko oszczędny konkret, ale i sugerowany podtekst (nastrój), w którym kryje się radość odczytywania dzieła sztuki, tak jak we współczesnej metaforyce poetyckiej – przenośnie. Czasami owe przenośnie są tak wyrafinowane i mętne, że dziesiątki lat temu T. Boy-Żeleński zaproponował, by poeta narysował to, co jego przenośnia wyraża…
Jedną z miar artyzmu jest niewątpliwie komunikatywność dzieła, ale w dziedzinie sztuki nie ma sztywnych kryteriów, są zaś zawsze: konkretny nadawca (artysta) i konkretny odbiorca („konsument” sztuki).
W moim odczuciu, drzeworyty S. Skowrońskiego sugestywnie emanują nastrój tych nienazwanych postaci, co nie znaczy, że dla wszystkich jednakowo, wszak fascynacja kobietą zawsze była dla mężczyzny zagadką.
Henryk Balcewicz (filolog)”